Są w firmach zdania, które brzmią jak ciepłe światło w recepcji: „Klient jest najważniejszy”, „Słuchamy klientów”, „Stawiamy na jakość obsługi”. Nikt z tym nie dyskutuje, bo po co. Problem zaczyna się dopiero wtedy, gdy te zdania muszą spotkać się z prawdziwym światem: z budżetem, premiami, konfliktami interesów i codziennymi decyzjami, które podejmuje product, marketing, sprzedaż i contact center.

I w tym miejscu warto powiedzieć rzecz niepopularną, ale wyzwalającą: deklaracja to nie strategia. Deklaracja jest nastrojem. Strategia jest wyborem. Deklaracja mówi „chcemy dobrze”. Strategia mówi: „tak będziemy działać - a tak nie”. I dopiero ta druga rzecz zmienia firmę.

Dlatego sensowny program CX nie powinien zaczynać się od haseł ani od listy inicjatyw. Powinien zacząć się od uporządkowania pytania: po co w ogóle CX ma być elementem zarządzania, a nie kampanią wizerunkową? Odpowiedź bywa brutalna: bo CX nie jest „miękkie”. CX jest twarde w skutkach. Kiedy doświadczenie klienta się sypie, firma nie traci tylko „punktów w ankiecie”. Traci czas, zaufanie, powtórne zakupy i cierpliwość rynku. Traci też pieniądze w sposób bardzo prozaiczny: rośnie wolumen kontaktów, rośnie koszt obsługi, rośnie liczba eskalacji, rośnie „failure demand” - czyli ruch generowany przez błędy procesu i produktu. W praktyce to nie jest romantyczna opowieść o „empatii”. To jest opowieść o tym, czy organizacja potrafi działać bez tarcia.

Skoro więc CX jest twardy, to kolejny krok też musi być twardy: trzeba go wbudować w mechanikę podejmowania decyzji. Bez tego CX jest hobby kilku osób, czasem nawet bardzo zdolnych — ale bez wpływu. Governance w CX to nic magicznego; to po prostu odpowiedź na pytania, których firmy często unikają: kto ma mandat do decyzji, kto rozstrzyga konflikty priorytetów, jak wybieramy inicjatywy i jak bronimy zasobów przed „pilnymi tematami tygodnia”.

Można to ująć prosto:

Governance w CX
System decyzji, priorytetów i alokacji zasobów, w którym wpływ na doświadczenie klienta jest obowiązkowym filtrem dla projektów, roadmapy i budżetów.

To brzmi formalnie, ale efekt jest bardzo praktyczny. Bo dopóki governance nie istnieje, dopóty każdy w firmie może powiedzieć: „Oczywiście, CX jest ważny - tylko teraz mamy ważniejszy release”, „Tylko teraz mamy cel sprzedażowy”, „Tylko teraz musimy dowieźć wynik kwartalny”. W ten sposób CX bywa zawsze ważny... i zawsze przegrywa.

Kiedy governance już stoi, pojawia się jednak następna pułapka: ambitny, lecz pusty cel. „Poprawmy doświadczenia” wygląda elegancko, ale jest jak polecenie: „ulepsz firmę”. Uzasadnia wszystko - również wydatki, które nie niosą wartości. Tu właśnie trzeba dopuścić do głosu strategiczną bezczelność i zadać pytanie, które brzmi jak prowokacja: „Jakim doświadczeniem chcemy się różnić - i dla kogo?”

Bo prawda jest taka, że nie da się być najlepszym we wszystkim. Można być najbardziej przewidywalnym. Albo najprostszym. Albo najszybszym. Albo najbardziej „bezpiecznym” w sensie ryzyka i zaufania. Albo najbardziej „sprawczym” - dającym klientowi kontrolę i poczucie, że nie jest prowadzony na smyczy procedur. Taki wybór od razu wprowadza porządek, bo przestaje chodzić o „ładne doświadczenie”, a zaczyna chodzić o spójny kierunek.

Żeby ten kierunek nie był marketingową metaforą, trzeba zejść głębiej niż ankiety z życzeniami. Klienci będą mówić, że chcą „szybko”, „wygodnie” i „bez problemów” — to oczywiste. Strategia powstaje dopiero wtedy, gdy odróżnisz zachcianki od potrzeb. Zachcianka brzmi: „chcę znaleźć informację”. Potrzeba brzmi: „chcę poczuć, że panuję nad sytuacją”, „chcę mieć bezpieczeństwo”, „nie chcę czuć się oszukany”, „nie chcę tracić czasu na udowadnianie, że mam rację”. I to właśnie te potrzeby, a nie lista funkcjonalności, powinny stać się językiem strategii.

W praktyce dobrze działa prosty zabieg: wybierz trzy-cztery kluczowe potrzeby, które chcesz konsekwentnie „dokarmiać” doświadczeniem - i sprawdzaj każdą inicjatywę pytaniem: czy ona naprawdę wzmacnia jedną z tych potrzeb? Jeśli nie, to być może jest tylko „ładnym projektem”. A ładne projekty mają tendencję do bycia drogimi - i krótkotrwałymi.

Kiedy już wiesz, jakie potrzeby bronisz, dochodzisz do miejsca, w którym wiele firm zaczyna się denerwować. Bo teraz trzeba uderzyć w alignment, czyli spójność organizacyjną. Innymi słowy: jeśli mówisz „klient”, a nagradzasz wyłącznie „sprzedaż tu i teraz”, to organizacja dostaje dwa sprzeczne sygnały. A gdy sygnały są sprzeczne, ludzie robią to, co jest premiowane - nie to, co jest zapisane w prezentacji.

Dlatego spójność to nie warsztaty i plakaty. To trzy rzeczy, które bolą:

  • premie i KPI: czy wskaźniki wspierają kierunek CX, czy go podkopują,
  • budżet: czy usuwanie tarcia ma realne finansowanie, czy jest „nice to have”,
  • proces decyzyjny: czy produkt i procesy mają obowiązek przejścia przez filtr potrzeb klienta, czy tylko „konsultują” to po fakcie.

I tu pojawia się najbardziej doniosły element strategii: lista rzeczy, których nie robimy. Bez niej CX staje się nieskończonym backlogiem. A nieskończony backlog ma tę cechę, że nic nie jest naprawdę ważne.

Strategia musi mieć granice. Musi umieć powiedzieć: „nie zrobimy tego teraz”, „nie w tym modelu”, „to nie wspiera naszego kierunku”. Dopiero wtedy organizacja przestaje „skakać” - i zaczyna iść.

Na koniec warto dodać jedną rzecz, którą często się pomija: benchmarki i case studies są świetne, ale potrafią też uwodzić. Łatwo wziąć jedno zdanie z rynku i próbować wkleić je do własnej firmy jak naklejkę. Tymczasem przewaga CX nie polega na kopiowaniu przykładów, tylko na konsekwencji w swoich wyborach: w tym, co mierzysz, co finansujesz i co codziennie uznajesz za „ważne”.

Jeśli mielibyśmy spiąć to w jedno zdanie, brzmiałoby tak: CX działa dopiero wtedy, gdy staje się sposobem podejmowania decyzji - a nie tematem, o którym się dobrze mówi.

Oprac. KP,Rw