Nawet najciekawszy temat zginie, jeśli ubierzemy go w niezrozumiałe słowa. Często ulegamy złudzeniu, że skomplikowane słownictwo dodaje powagi, a rozbudowane zdania są dowodem profesjonalizmu. Nic bardziej mylnego.
Słowa są pierwszą warstwą, z którą zderza się odbiorca. Jeśli okaże się ona zbyt twarda, czytelnik po prostu się od niej odbije i nigdy nie dotrze do sensu naszej wypowiedzi. Analiza psycholingwistyczna pozwala wyodrębnić kluczowe obszary, nad którymi warto pracować, by pisać prościej i skuteczniej.
Długość ma znaczenie (i w polszczyźnie jest pułapką)
Zrozumiałość tekstu zaczyna się od samej konstrukcji wyrazów. W języku angielskim za długie słowo uważa się często już takie, które ma trzy sylaby. Przenoszenie tej miary bezpośrednio na grunt polski bywa jednak mylące, ponieważ nasza gramatyka rządzi się innymi prawami. Ze względu na fleksję, czyli odmianę wyrazów, “długość” jest u nas pojęciem bardzo względnym. Wystarczy wziąć krótki wyraz “kotek” i postawić go w celowniku, by otrzymać trzysylabowego “kotkowi”.
Warto jednak pamiętać, że dla naszego mózgu nie jest to obojętne. Pamięć krótkotrwała ma ograniczone zasoby, a długie wyrazy wymagają znacznie większego wysiłku poznawczego. Jeśli więc zasypujemy odbiorcę wielosylabowymi kolosami, jego mózg męczy się szybciej i traci wątek. Dlatego, gdzie tylko to możliwe, powinniśmy świadomie wybierać krótsze odpowiedniki, oszczędzając energię czytelnika na zrozumienie istoty przekazu.
Uważaj na “rzeczownikozy” i gerundia
Kolejną zmorą tekstów, zwłaszcza tych urzędowych i prawniczych, są tak zwane gerundia, czyli rzeczowniki odczasownikowe kończące się na -anie i -enie. Słowa takie jak weryfikowanie, sprawdzanie czy dokonywanie są zazwyczaj dłuższe od odpowiadających im czasowników, co już samo w sobie stanowi utrudnienie. Problem leży jednak głębiej, w samej naturze naszego przyswajania języka. Mózg najlepiej radzi sobie z prostymi etykietkami, takimi jak konkretne rzeczowniki typu pies czy trawa, które łatwo przypisać do obiektu.
Gerundia to lingwistyczne hybrydy – rzeczownikowe “pudełka”, w które na siłę upychamy czynności. Chociaż same czasowniki bywają mentalnie wymagające, ponieważ zmuszają nas do wyobrażenia sobie relacji i aktorów wydarzenia, to i tak są o wiele lżejsze w odbiorze niż abstrakcyjne rzeczowniki oznaczające akcję. Zamiast pisać o “dokonywaniu weryfikacji wniosku”, o wiele naturalniej jest napisać, że “weryfikujemy wniosek”. Unikamy w ten sposób sztucznego dystansu i zbędnego obciążenia poznawczego.
Zdejmij urzędowy gorset (i przestań “posiadać”)
To zamiłowanie do komplikacji ma swoje źródła historyczne i często wynika z XIX-wiecznego spadku po zaborach. Pokutuje w nas przekonanie, że styl urzędowy, pełen słów takich jak niniejszy, przedmiotowy, zważywszy czy albowiem, jest w jakiś sposób “lepszy” i bardziej dostojny. Doskonałym przykładem tego zjawiska jest kariera słowa “posiadać”. Wielu autorów uważa, że brzmi ono poważniej niż zwykłe “mieć”, co prowadzi do językowych kuriozów, w których ktoś “posiada obrażenia głowy”.
Należy zdać sobie sprawę, że używanie archaizmów i kancelaryzmów nie buduje autorytetu, lecz mur między nadawcą a odbiorcą. Jeśli chcemy być zrozumiani, musimy zejść z piedestału. Zwykłe “mieć” jest w kontekście urzędowym czy biznesowym równie profesjonalne co “posiadać”, a przy tym znacznie bardziej naturalne i pozbawione tej sztucznej, wyższościowej maniery.
Terminy specjalistyczne: tłumacz, nie usuwaj
Oczywiście postulat prostego języka nie oznacza całkowitego rugowania terminologii. Gdy eksperci rozmawiają między sobą, żargon jest narzędziem ekonomicznym, które przyspiesza wymianę myśli. Problem pojawia się w momencie, gdy specjalista – lekarz, prawnik czy urzędnik – zwraca się do laika. Wówczas hermetyczny język zamiast wyjaśniać, buduje barierę lęku i niezrozumienia.
Nie zawsze jednak da się uniknąć trudnego słowa. W takich sytuacjach kluczem jest odpowiednie wprowadzenie terminu. Zamiast zarzucać odbiorcę definicjami, warto posłużyć się metaforą lub obrazowym przykładem, jak w przytoczonej przez moją rozmówczynię anegdocie o tłumaczeniu zawiłości słowotwórczych na przykładzie kawałków tortu. Chodzi o to, by wiedzę “opakować” w formę strawną dla niespecjalisty, a nie o to, by ją infantylizować.
Unikaj “słów-chwastów”
Na przeciwległym biegunie do trudnych terminów leżą słowa modne, które z czasem stają się w tekście zwykłymi chwastami. Wyrazy takie jak masakra, kultowy czy wszechobecny w korporacjach dedykowany, są pułapką, ponieważ ich nadużywanie prowadzi do rozmycia znaczenia. “Masakra” może dziś oznaczać zarówno wielką tragedię, jak i wielki sukces, przez co staje się komunikacyjnie przezroczysta. Podobnie jest z “kultowym” majonezem czy batonikiem.
Taka moda językowa zabija precyzję. Słowa te, zamiast nieść konkretną treść, jedynie zaśmiecają tekst, nie wnosząc żadnej wartości informacyjnej. Dbałość o higienę języka wymaga rezygnacji z tych wytartych frazesów na rzecz słów, które precyzyjnie opisują rzeczywistość. Ostatecznie bowiem kluczem do dobrego pisania nie jest ani[1] bogaty słownik wyrazów obcych, ani podążanie za modą, lecz empatia – umiejętność spojrzenia na tekst oczami osoby, która będzie go czytać.
Artykuł powstał na podstawie audycji: “Możemy prościej. Podkast o dobrej komunikacji“.